W górę Reiku
From Wfrp2
2 XII 2522 kalendarza imperium / 30.03.2007 n.e.
Bohaterowie
- Eldril - elfka, szarlatan
- Ermintruda - kobieta, kapłanka
- Gildril - elf, zwiadowca
- Jari - krasnolud, najemnik
- Anika - krasnoludka, górnik (wirtualnie ;))
Opowieść Eldril
Wreszcie zakwaterowaliśmy się na statek do Nuln. Chociaż nie było łatwo. Uprzejmy steward proponował nam wyjątkowo eleganckie, znajdujące się na wyższym pokładzie kajuty dla szlachty i arystokracji. Były one rzeczywiście wygodne, ale ich ceny, przynajmniej jak dla naszych sakiewek, nieco wygórowane. Zresztą, kajuty o niższym standardzie również nie należały do tanich. Na szczęście udało mi się wynegocjować zniżkę na podróż, głównie dzięki niezbyt dokładnie wykonanej pracy ekipy sprzątającej. Fakt, z tą dużą ilością brudu „nieco” przesadziłam, ale opłacało się. W rezultacie Gildril i ja zostaliśmy na niższym pokładzie w średniej klasy kajucie, podczas, gdy Ermintruda, Anika i Jari wynajęli kajutę dla służby. Razem z Łatkiem i gołębiem naturalnie. Konie zostały umieszczone w magazynie na dolnym pokładzie. Ermintruda razem z Gildrilem co jakiś czas doglądali wierchowca tego ostatniego. Biedny zwierz z powodu wypadku, któremu uległ w czasie podróży, nie wyglądał na zbyt zdrowego. Po zakwaterowaniu przedstawiono nas kapitanowi, który poinformował nas, że wieczorem odbędzie się wieczorek zapoznawczy dla wszystkich uczestników rejsu. Kapitan, człowiek, choć w sile wieku rzekłabym, miał twarz, która zdradzała, że niejednego już w życiu doświadczył. Jego oczy, choć zmęczone miały w sobie coś elektryzującego, coś co od razu przykuło moją uwagę. Zresztą jak mi się wtedy wydało, z wzajemnością. Nieprzyjemną, choć muszę przyznać, że w zasadzie dość spodziewaną prośbą była ta o zdanie naszej broni – pozwolono nam zatrzymać jedynie sztylety. No, być może stwierdzenie „nam” nie jest do końca zgodne z prawdą, bo mi kapitan pozwolił zatrzymać również miecz. Jak się później okazało, nie był to najszczęśliwszy pomysł. Niedługo po wypłynięcie z portu zostaliśmy napadnięci przez bandę zwierzoludzi! Kapitan, bosman i ich ludzie dzielnie odpierali ataki, podczas, gdy my zajęci byliśmy włamywaniem się do zbrojowni po broń, którą nam odebrano. Zdążyliśmy więc tylko na sam koniec walki, co naturalnie nie pozwoliło nam się wykazać. Schodząc na dolny pokład, tuż po walce, zauważyłam mokre ślady, jednak nikogo nie udało nam się znaleźć. Mimo wszystko jednak wspomnieliśmy kapitanowi o możliwości obecności pasażera na gapę na pokładzie, choć wydaje mi sie, że nie potraktował tej uwagi poważnie. Niestety nie obyło się bez ofiar: siedmioro zabitych i troje rannych. Na szczęście Ermintruda z Gildrilem pospieszyli im z pomocą. Nad zabitymi Ermintruda odprawiła właściwe obrządki. To wszystko niestety nie wystarczyło, ażeby kapitam pozwolił komukolwiek, oprócz mnie, zatrzymać broń. Fakt, że mogłam ją zatrzymać, jak mi się wydaje, rozsierdził dodatkowo bosmana. Oczywiście, zgodnie z oczekiwaniami wieczorek zapoznawczy został odwołany, więc, po opatrzeniu konia przez Ermintrudę i Gildrila, udaliśmy się na spoczynek.
Obiecany wieczorek zapoznawczy miał miejsce następnego dnia. Przed wieczorem nie obyło się również bez nieprzyjemnych incydentów, jakimi był (tu może trochę przesadzam) występ barda, podejrzenia Ermintrudy co do pewnej niezwykłej urody Elfki (ciekawe czy to z zawiści) oraz kłótnia pomiędzy Mathiasem Alptraum a Reinoltem Leitdorfem, w efekcie czego ten ostatni wybiegł przerażony. Dobra zabawa nie trwała jednak długo. Wkrótce zobaczyliśmy, jak zdenerwowany steward szczepcze coś kapitanowi na ucho, po czym obydwaj wychodzą, zostawiając przy drzwiach bosmana z zadaniem nie wypuszczania nikogo z pokładu. Na szczęście, moje wciąż doskonalone zdolności aktorskie, pozwoliły mi wywieść go w pole i podążyć za obydwoma mężczyznami. Okazało się, że na statku popełniono morderstwo. Zabitym był Leitdorfem, ten sam, który wcześniej wybiegł zdenerwowany z pokładu. Wróciłam do moich towarzyszy na górnym pokładzie tuż przed kapitanem, który ogłosił tę straszną nowinę. Nic nie ukrywał, powiedział dokładnie to, co udało mi się podsłuchać przez drzwi (opuszczonej zresztą) kajuty, w której znaleziono ciało. Muszę przyznać, że dzięki temu naprawdę zyskał w moich oczach. Sytuacja na statku zrobiła się nieprzyjemna: kapitan z bosmanem rozpoczęli przesłuchania wszystkich pasażerów, zawsze wybierając taki moment, aby przesłuchiwany był sam. Mnie również w końcu poprosili o rozmowę na osobności w kajucie kapitana. Zgodziłabym się, nawet chętnie, ale nie w obecności tego gburowatego bosmana, więc poprosiłam kapitana o rozmowę w cztery oczy. Kapitan wypytywał mnie o cel podróży, o naszą grupę, o to, co robiłam w czasie, kiedy zbrodnia została popełniona. Na moje nieszczęście przebywałam w tym czasie sama w swojej kajucie, która, co gorsza, znajdowała się nieopodal miejsca zbrodni, co w naturalny sposób czyniło mnie, jeśli nie główną, to przynajmniej jedną z podejrzanych. Jako innego typowałabym Jariego – w końcu jest krasnoludem. Patrząc kapitanowi głęboko w oczy powiedziałam mu, że ani ja, ani nikt z moich kompanów nie ma z tym morderstwem nic wspólnego. Nie wiedziałam czy mi uwierzył. Wiedziałam, ze bardzo chciał, aby to była prawda. Na szczęście udało mi się go przekonać do tego, aby pozwolił mi przeprowadzić własne śledztwo – w końcu muszę mieć możliwość obrony.
Nasze śledztwo zaczęliśmy, a właściwie ja zaczęłam od rozmowy z Mathiasem, a więc potencjalnym mordercą. Zapewne niestety, ale ta rozmowa właściwie przekonała mnie, że to fałszywy trop. Następne działania, jakie koniecznie należało podjąć, aby nieco dokładniej zbadać tą sprawę, były nader oczywiste – przeszukaliśmy, a właściwe Ermintruda z Gildrilem przeszukali miejsce tej ohydnej zbrodni. Poza odłamanym fragmentem zęba w ranie na głowie (zadanej zresztą jakimś tępym i ciężkim narzędziem, co w dość niekorzystnym świetle stawiało Jariego) znaleźli też wyschnięte okruszki chleba – co niejako potwierdzało naszą teorię o intruzie na pokładzie, choć ani kapitan, ani bosman nie dali temu wiary, gdyż, jak twierdzili, ich ludzie wszystko dokładnie przeszukali. Tego dnia nie pozostało nam zatem nic innego jak spędzić urocze popołudnie z nowo poznaną Elfką – Camareann. Okazała się ona całkiem sympatyczną towarzyszką podróży, choć swojej niechęci zarówno do ludzi, jak i do krasnoludów nie starała się nawet ukryć. Udało mi się delikatnie naprowadzić ją na pomysł wspólnego upiększania się przed sniadaniem – dało by mi to możliwość zerknięcia na jej kajutę, gdyż zgodnie z tezą Ermintrudy, była podejrzana i miała coś do ukrycia. Tak też się stało. Nazajutrz udałam się do jej kajuty, aby pomóc jej w ukazaniu w pełni jej urody. Muszę przyznać, naprawdę była piękną kobietą. Zaniepokoił mnie jednak róg listu wystający ze szkatułki, z dziwnymi, niemalże demonicznymi runami. Niestety nie maiłam ani czasu, ani też możliwości, aby obejrzeć go w całości. Musiałam więc, wraz z drużyną, znaleźć jakiś sposób, aby chociaż obejrzeć tą wiadomość. Nie wyglądała ona bowiem na typową kupiecką korespondencję. Naszej determinacji służyło na pewno wczorajsze wieczorne ogłoszenie kapitana, że załoga jest już na tropie mordercy. A z tego co przeczuwaliśmy, za owego uznali zapewne Jariego bądź mnie. W przypływie, jak sądzę, paniki uznaliśmy, że musimy wejść do jej kajuty i zobaczyć ów dokument. Sposób, który postanowiliśmy zastosować, choć przyznaję mało godziwy, okazał się nadwyraz skuteczny. Nie przbierając za bardzo w środkach zwyczajnie upiliśmy Camareann, co musiało zaowocować odprowadzeniem jej, a właściwie zaniesieniem przez Gildrila do jej kajuty. W czasie, gdy ten układał ją do łóżka, ja dyskretnie zabrałam list ze szkatułki i widząc na co się zanosi dyskretnie zostawiłam ich samych. Choć muszę przyznać, że im akurat tego ostatniego „nieco” zabrakło. Ale przynajmniej gawiedź miała ubaw. W czasie, gdy Gildril zajęty był Camareann my delikatnie otworzyliśmy list. Był on dość dziwny, napisany przy pomocy nieznanych nam run, ale nie wyglądał na dzieło spłodzone przez chaos. Gildril, który zjawił się na chwilę, miał podobne zdanie. Postanowiliśmy więc odnieść dokument na jego miejsce.
Zaczynało już świtać, my byliśmy już bardzo zmęczeni, a w dalszym ciągu nie mieliśmy podejrzanego. Czując już niemalże na szyi pętlę, którą kapitan zamierzał w samo południe założyć mordercy na szyję, po czym powiesić go na maszcie zostawiając na rozszarpanie ptakom, postanowiłam raz jeszcze z nim porozmawiać. Od wczoraj bowiem uporczywie unikał mojego spojrzenia i widziałam, jak jest mu ciężko, bo to mnie lub któregoś z moich kompanów podejrzewa o dokonanie tej zbrodni. Słońce pojawiało się już na niebie, kiedy zapukałam do jego kajuty. Chyba w ogóle nie spał (czego zresztą można było się spodziewać, bo i Jari, i ja widzieliśmy go nocą spacerującego po pokładzie), a jego oczy wydawały się bardziej zmęczone niż zwykle. W dalszym ciągu unikał mojego wzroku. Nigdy nie sądziłam, że coś takiego może mnie w jakikolwiek sposób zaboleć, a jednak. Chyba zrobił na mnie większe wrażenie niż byłam skłonna się do tego (sama przed sobą) przyznać. Zdecydowałam, że czas najwyższy mu zaufać i wyjawiłam mu wszystko – kim jestem, jaka jest nasza misja, co zrobiliśmy w Middenheim i Altdorfie. Wydaje mi się, że tylo czekał na jakąś szansę podarowania nam jeszcze kilku godzin na udowodnienie swojej niewinności, bo zapytał czy potrzebujemy jeszcze jednego dnia. Propozycję tę przyjęłam z wdzięcznością, a wychodząc pożegnałam go długim spojrzeniem.
Nie mieliśmy czasu do stracenia. Po krótkim śnie i szybkim śniadaniu zdecydowaliśmy się przeszukać statek – kapitan dał nam jeszcze kilka godzin, ale na więcej już nie mógł sobie pozwolić. Szczególnie widząc złość bosmana. Ermintruda z Jarim poszli przeszukiwać statek, Gildril zajął się Camareann, a ja poszłam szukać Mathiasa. Po jakimś czasie wpadła na mnie przerażona Ermintruda, która kazała mi biec pomóc Jariemu, a sama pobiegła po kapitana. Jak dobiegłam do magazynu (tego samego, w którym były nasze konie!), wołając tylko po drodze Gildrila, ujrzałam na podłodze ścierwo ubranego na czarno człowieka o blond włosach. Martwiło mnie bardziej jednak to, że Jari twierdził, że COŚ uciekło pod lód. Nie było więc innej rady, jak tylko sukcesywnie przerzucać lód i oglądać ciała zabitych, które się pod nim znajdowały. Gildril ubezpieczał Jariego dzierżąc łuk, bosman, który w międzyczasie przybył wraz z kapitanem i kilkoma stewardami, kuszę, ja natomiast stałam obok z mieczem gotowym do uderzenia, Jakże się cieszyłam, że mogłam mieć ze sobą swój miecz! W pewnej chwili to coś rzuciło sie na Jariego. Na szczęście jednak trzy bezbłędne trafienia zakończyły żywot tego plugastwa, którym okazał się być sam Leibnitz! A może raczej to, co z niego zostało po rytuale. Z wściekłością rozpłatałam mu głowę na pół. Chyba wreszcie zaczynam rozumieć jaką satysfakcję odczuwa Jari, gdy ma okazję rozpłatać wroga. Ale chyba mu się do tego nie przyznam...
Reszta dnia, może poza koniecznością spalenia tych pomiotów chaosu, była całkiem przyjemna. Kapitan ogłosił pozostałym pasażerom dobre wieści. Wieczorem Gildril znowu zniknął gdzieś z Camareann, a Jari z Aniką zaszyli się w naszej kajucie. Całkiem słusznie, bo wybierałam się do kapitana i nie zamierzałam szybko stamtąd wracać. Kapitan, tym razem mogąc już spojrzeć mi w oczy opowiedział o swoich podejrzeniach: sądzili, że to ja zabiłam Leitdorfa, używając do tego celu topora Jariego. Ach, gdyby tylko poznał Jariego nieco lepiej doskonale wiedziałby, że on nigdy nie dał by mi swojej broni! Opowiedział mi też o sobie, o swojej przeszłości, dawnych czasach i piętnie jakie na nim odcisnęły. O tym, że mimo wszystko nie zniżył się topienia smutków na dnie butelki. Miał też do mnie jeszcze jedną prośbę. Ale o to wcale nie musiał prosić...
(Komentarz: W moim przekonaniu przygoda była bardzo interesująca, nie wiem, czy nie najlepsza w jaką do tej pory grałam. Zarówno intryga, miejsce, jak i sposób poprowadzenia przypominały klasyczną powieść kryminalną, w której zwycięstwo zależy nie tylko od umiejętności logicznego myślenia, ale także po części od szczęścia bohaterów. Zdecydowanym atutem przygody był klimat, jaki udało się stworzyć MG. Moje najszczersze wyrazy uznania Peter, oby tak dalej!)