Oblężenie

From Wfrp2

Contents

Bohaterowie

Streszczenie (MG)

Bohaterowie dostarczyli półżywych Elizę oraz bandytę Rudigera do dworku. Belard Dustermann, wdzięczny za pomoc wypłacił drużynie sporą sumkę i obradował eliksirami. Z przerażeniem wysłuchał opowieści o skawenach; poprosił o dodatkową ochronę przez dwa tygodnie.

Bohaterowie chętnie przystali na propozycję. Darmowe jedzenie i łatwy zarobek nie trafiają się często. Niektórzy próbowali umocnić nieco rozpadający się mur, inni spędzali czas na trenowaniu zwierząt, lub przeglądaniu biblioteki Dustermanna.

W międzyczasie do posiadłości przybył handlujący eliksirami kupiec Waldemar von Shoppendorf. Nie zyskał on sympatii drużyny, na szczęście szybko odjechał.

To, że szczuroludzie wciąż chcą porwać Elizę bohaterowie zrozumieli dopiero, gdy w nocy odkryli skavena przeszukującego sypialnię. Zwiadowca uciekł, a drużyna znowu przystąpiła do przygotowania obrony. Starczyło im czasu by przesłuchać Dustermanna i dowiedzieć się, iż Eliza w rzeczywistości nie jest jego córką. Kiedy była malutkim dzieckiem odbił ją ze szponów szczuroludzi z klanu Moulder.

Skaweny zaatakowały następnej nocy. Była ich nieprzebrana ilość, a walka zajadła. Bohaterom udało się cudem zabić większość napastników i przegonić resztę. Walki nie przeżył jednak Belard Dustermann, a i jego posiadłość spaliła się do cna.

Komentarz MG: Spodziewałem się krótkiej i łatwej sesji, w której gracze będą planowali obronę. Szturm 30 skavenów na posiadłość to było coś co trwało kilka godzin gry i zmęczyło nas prawie tak jak prawdziwa walka.

Opowieść Jariego

Cóż, życie zdawało się podobne do baśni - odzyskaliśmy uprowadzoną córkę i oddaliśmy ojcu wraz z przyszłym zięciem, cudownie szczęśliwe zakończenie. Ale w głębi duszy czułem, że to tylko pozory, wiele rzeczy w całej tej sprawie wyglądało dziwnie... Gdyby skaveni potrzebowali po prostu dowolnej ludzkiej kobiety raczej nie ryzykowaliby napaści na kryjówkę uzbrojonych bandytów, wystarczyło napaść na jakąś wioskę. Gdy atakowaliśmy ich siedzibę próbowali nas powstrzymać grożąc Elizie śmiercią, ale nawet jej nie zadrasnęli. Mimo tego, że daliśmy im powód, mieli okazję oraz sporo czasu, przecież Eldril zabiła osobnika, który trzymał dziewczynie nóż na gardle dopiero drugim strzałem z łuku... Wszystko wskazywało na to, że wybór ofiary nie był przypadkowy, córka Dustermana zdawała się mieć dla szczuroludzi jakieś znaczenie. A niestety kilku z nich uciekło...

Podobnie myślał chyba sam Belard, zaoferował nam bowiem bardzo korzystną sumkę abyśmy "na wszelki wypadek" pozostali w jego posiadłości przez jakieś dwa tygodnie. Mrowienie w kościach mówiło mi, że możemy mieć nieproszonych gości więc postanowiłem zrobić coś z otaczającym dom murem, który był dziurawy jak rzeszoto. Namówiłem Gildrila do pomocy i część wyrw załataliśmy, przed resztą wbiliśmy w ziemię zaostrzone pale tworząc coś na kształt ostrokołu. Niestety, względny spokój przez kilka pierwszych dni uśpił naszą czujność i zaniechaliśmy dalszych prac...

W międzyczasie przyjechał jakiś gruby kupiec, który jawnie wykorzystywał trudną sytuacje Belarda i ogólnie nie robił nic poza irytowaniem wszystkich. Przydał sie tylko do dwóch rzeczy, pozwolił Eldril nieco poćwiczyć robienie ludzi w konia i zgodził się podwieść Anikę do Middenheim (miała tam do załatwienia pewną pilną sprawę). Najrozsądniejszym wyjściem było z pewnością wyruszenie razem z nim, lecz mimo ziołowych wywarów podawanych przez Belarda Eliza wciąż nie czuła się zbyt dobrze, jej stan mógł się podczas podróży pogorszyć.

Wkrótce okazało się jasne, że porzucenie prac nad zwiększeniem obronności posiadłości było lekkomyślnym błędem, kilka dni później w nocy do sypialni Ermintrudy i Eldril wspiął się skaven, bez wątpienia zwiadowca. Rozpoczęliśmy regularne warty, nad ranem czuwający w jedynym od frontu oknie Gildril ujrzał w bramie wejściowej sylwetki kilku niewielkich postaci z jakimś olbrzymim stworem, jeden ze szczuroludzi zaczął coś do nas krzyczeć, ale elf szybko pogonił całą delegację kilkoma strzałami.

Spodziewając się ataku chcieliśmy uzupełnić nieco braki w ostrokole, ale okazało się, że już zostaliśmy oblężeni, po wyjściu za mur powitał nas grad kamieni. Jeden z nich owinięty był świstkiem papieru, na którym wypisane było żądanie wydania Elizy. Wstrząśnięty Belard wyznał, że tak naprawdę nigdy nie był żonaty i nie jest ona jego córką, gdy była niemowlęciem odbił ją z łap skavenów. Dawało to powody by przypuszczać, że jest dla nich bardzo cenna. Zaczęliśmy się szykować do długiej i krwawej przeprawy...

Systematycznie zabiliśmy deskami wiekszość okien i drzwi, znajdujące się w domu beczki i wannę napełniliśmy wodą. Ostrokół przenieśliśmy sprzed zewnętrznego muru i wkopaliśmy w ziemię przed oknami i drzwiami. Aby nieco utrudnić wrogom wspinaczkę parapety polaliśmy olejem. Ulokowaliśmy Elizę i Gerdę w piwnicy, sami zajęliśmy pozycje obronne. Większośc czuwała na pierwszym piętrze, Ermintruda i Eldril miały strzec tyłów domu, Belard (który ku naszej radości wygrzebał skądś stary muszkiet) z Rudigerem frontu. Na dole zostaliśmy tylko we dwójkę z Gildrilem, jak poprzednio czuwaliśmy przy jedynym oknie wychodzącym na przód budynku. W ostatniej chwili przypomnielismy sobie o pozostawionym w stajni koniu, przeprowadziliśmy go do jadalni.

Nagle zapłonęła stajnia, co sygnalizowało początek ataku. Szczuroludzie nadbiegali ze wszystkich stron, towarzyszył im potężny szczurogr. Z początku wszystko toczyło się zgodnie z planem, dzielnie się ostrzeliwaliśmy. Zwinne i szybkie bestie rychło jednak dobiegły do budynku, potężny szczurogr gwarantował, że nawet zabite deskami i popodpierane drzwi nie zatrzymają ich na długo. Oczekując, że wielka bestia wpadnie z impetem do środka popełniłem straszny błąd, który pozwolił skavenom na wdarcie się do budynku...

Walka była bardzo zażarta, Gildril miał dużą szansę by szybko zabić przywódcę skavenów, ten wspinajac się na parapet pośliznął się na oleju i upadł, niestety dwie strzały elfa pechowo zaledwie go drasnęły. Sytuacja zaczęła się robić dramatyczna, skaveni rozbiegli się po budynku, W kilka miejsc rzucili jakieś buteleczki, które wybuchły żywym ogniem, oprócz napastników musieliśmy się zmagać z szalejącym pożarem. Dzielnie jednak odpieraliśmy ataki, zmagazynowaną w beczkach i wannie wodą nieco przygasiliśmy płomienie. Gildril po zażartej walce w końcu usiekł przywódcę skavenów, ja pokonałem kilku wojowników i szczurogra, obrońcy górnego piętra nie byli gorsi. Wreszcie silnie przetrzebieni szczuroludzie podali tyły. Ewakuowaliśmy wszystkich z budynku, udało nam się też uratować ekwipunek, Nie obyło się jednak niestety bez ofiar, wybuch jednej z buteleczek uśmiercił Belarda...

(Komentarz odgraczowy: przygódka sympatyczna, choć olbrzymia ilość skavenów, którą musiał kontrolować MG sprawiała mu widoczne trudności, a mnie przez jakiś czas kazała wątpić w jego zdrowe zmysły ;).)

Opowieść Eldril

Sama nie wiem jak udało nam się dotrzeć do posiadłości Dustermana. Nam tj. Elizie, jej mężczyźnie i mi, bo nieźle zostaliśmy w trakcie ostatniej walki pokiereszowali. Nie powiem, straty mogłby być dużo mniejsze, gdyby Gildril z Jarim (zapewne z powodu niezgrabności tego ostatniego) nie wylądowali w jakiejś, wparwdzie mało przemyślnej, ale za to bardzo skutecznej pułapce w postaci zamaskowanego dołu, co bardzo skutecznie wyłączyło Jariego z walki (i co dzięki jego nieudolnym próbom wydostania się z niego przysporzyło mu kilku dodatkowych sińców na jego i tak już niezbyt atrakcyjnym jestestwie), Gildrilowi natomiast pozwoliło na nikły w niej udział poprzez strzelanie z łuku do dwóch skavenów, którzy na nasze szczęście postanowili związać walką Anikę stojącą tuż przy dole.

Muszę przyznać, że po raz pierwszy Anika się na coś przydała, bo jak do tej pory ciężko mi było wytłumaczyć jej obecność w drużynie. Wprawdzie ciągle uważam, że jest piątym kołem u wozu, ale pokazała (pomimo zniewieściałych i jak sądzę niegodnych krasnoluda panicznych okrzyków przerażenia spowodowanych latającymi obok jej głowy strzałami Gildrila), że są jednak takie sytuacje, w których może być przydatna. Zdziwiło mnie tylko, rozczarowało i coraz bardziej zaczęło utwierdzać w przekonaniu, że na ludzi nie można liczyć, zachowanie Ermintrudy. Po raz kolejny zresztą, bo wcześniej samowolnie, skrycie i bez żadnych konsultacji z drużyną uwolniła nekromantę Egrela, z którym Kazgrom miał dawny zatarg, stawiając tym samym drużynę przed faktem dokonanym, a Jariego przed niezwykle trudnym wyborem: miał pozostać lojalny wobec albo kompanów, albo swoich pobratymców. Po, raczej mało przyjemnej historii z odebraniem kobiety Kazgromowi, na pewno nie było mu łatwo i nie chciałabym być w jego skórze. Jari ma swoje wady (a nawet ma ich wiele), ale jedno trzeba mu przyznać - jest osobnikiem honorowym i na pewno nie łatwo przyszło mu podjęcie decyzji o pozostaniu z drużyną. W głębi duszy chyba cieszę się, że tak się stało.

Wracając do zachowania Ermintrudy podczas walki ze skavenami to, ujmijąc je w dość delikatnych słowach, można powiedzieć, że nie było ono właściwe ani z taktycznego, ani nawet z "drużynowego" punktu widzenia. Nie rozważając szczegółowo tego tematu dość stwierdzić, że podczas, gdy ja próbowałam (zresztą bardzo skutecznie) zabić przywódcę skavenów grożącego śmiercią wycieńczonej Elizie i wystawiając się tym samym jako idealny cel dla dwóch innych mutantów, Ermintruda zajęta była nauką strzelania (z mało taktycznej pozycji) ze swojej nowej procy. Pomogła mi dopiero, kiedy po uśmierceniu strażnika panny Dusterman, nie mając wyboru, rzuciłam się szleńczo (a właściwie samobójczo) do walki wręcz z owymi napastnikami, którzy do tej pory godzili do mnie z kuszy. Nie wiem jakim cudem udało mi się wyjść cało z tej walki - swoje życie zawdzięczam chyba tylko litości bogów. Niestety, walka nie zakończyła się pełnym sukcesem - część skavenów uciekła i nie mieliśmy ani możliwości, ani siły ich gonić. Postanowilismy więc zrobić jedyną słuszną w tym momencie rzecz, czyli tak szybko jak to tylko możliwe dostać się do posiadłości Dustermana.

Podróż oczywiście nie obeszła się słownych utarczek i sporów o to czyj jest koń, i dlaczego Rudiger z Elizą nie mogą na nim jechać. To zresztą kolejna niezbyt chwalebne zachowanie Ermintrudy: najpierw pożycza Gildrilowi pieniądze na wierzchowca, a potem przy każdej okazji wypomina mu to przypominając, że koń jest w połowie jej.

Niemniej jednak bez większych kłopotów udało nam się dotrzeć do posiadłości Dustermana. Belard natychmniast zajął się córką, która, jak stwierdził później, musiała być przez skaveny podtruwana. Rudiger, choć nieco pokiereszowany, postanowił, pomimo zaproszenia do nocowania w domu, rozlokować się w stajni. My zajęliśmy pokoje na górze. Za wykonanie powierzonego nam zadania Dusterman wypłacił na obiecane pieniądze, więc przyjemne uczucie ciążenia w sakiewce nieco uspokoiło nasze skołatane ostatnimi wydarzeniami nerwy. Nie wiedzieliśmy jeszcze bowiem, że nasz przygoda ze skavenami jeszcze się nie skończyła...

Nazajutrz Belard złożył nam kolejną, dość dziwną, choć jak dla mnie bardzo wygodną, propozycję: chciał, abyśmy zostali w jego posiadłości jeszcze dwa tygodnie na wypadek ataku ponownego skavenów. Wszyscy, oprócz Aniki (ja naprawdę nie wiem co Jari w niej widzi) chętnie przystali na tą, jak nam się wtedy wydawało, intratną propozycję łatwego zarobku. I rzeczywiście kilka pierwszych dni spędziłam na leniuchowaniu albo, w wersji dla reszty drużyny, leczeniu się z ran - pamiątce po ostatnich kilka dniach. Trochę poczytałam (Belard miał całkiem dobrze wyposażoną bibliotekę), trochę poćwiczyłam moje talenty aktorskie na kupcu przybyłym do posiadłości w interesach, a który nie cieszył się sympatią ani moją, ani reszty domowników - nie mam więc wyrzutów sumienia. Przybycie kupca miało też jeszcze jedną dobrą stronę: Anika postanowiła wyruszyć z nim do Middenheim twierdząc, że ma tam jakieś sprawy do pozałatwiania. Bardzo dobrze. Teraz przynajmniej przynajniej budzenie mnie na wartę przez Jariego, pomimo mojego, w dalszym ciągu kiepskiego stanu zdrowia, było wytłumaczalne. Muszę przyznać, że zirytował mnie budząc pewnej nocy na wartę mnie (mimo, że byłam w dalszym ciągy poważnie ranna) zamiast Aniki, której nic nie było. Stąd zresztą moje przekonanie, że albo ta lalunia stanie się równorzędnym (we wszystkim) członkiem drużyny, a co za tym idzie będzie na równi wliczana do podziału tak nagród, jak i obowiązków albo powinniśmy poważnie zastanowić się czy aby na pewno nie byłoby lepiej, gdybyśmy się rozstali. Jari zdaje się zapominać, że skoro ta młoda krasnoludka z nami podróżuje to ma również jakieś obowiązki.

Na szczęście po odjeździe Aniki wszystko wróciło do normy. Ja się leczyłam, a Jari z Gildrilem łatali, a raczej próbowali łatać, nadszarpnięty już zębem czasu oraz szponami walki, mur. Wszystkie te zabiegi oraz przezorność Belarda, polegająca na wynajęciu nas na wypdek ataku wydawały się być niepotrzebne, aż do pewnej nocy, która pokazał nam, jak bardzo się mylimy. Którejś nocy (a spałam wtedy z Ermintrudą w pokoju, w którym normalnie śpi Eliza) obudził nas hałas. Jakież było nasze zaskoczenie gdy w blasku księżyca na parapecie okna dostrzegłyśmy postać skavena! Niestety, wyrwane ze snu nie zdołałyśmy go zatrzymać i widziałyśmy tylko jak przez dziurę w murze uciekła do lasu. Wydarzenia następnych dni potoczyły się błyskawicznie: szczurogor z dwoma poganiaczami próbujący dostać się w pobliże domu, wiadmość z żądaniem wydania Elizy do końca dnia, dostarczona przy pomocy pocisku raniącego Gildrila w głowę, przyznanie się Belarda, że panna Dusterman nie jest jego córką, i że nie zna jej rodziców, bo odbił ją z rąk skavenów, gdy była małą dziewczynką i wreszcie szturm skavenów na posiadłość Belarda. O samym starciu niewiele mogę powiedzieć. Przed walką rozdzieliliśmy siły: Eliza z Gerdą schowały się w piwnicy, Jari z Gildrilem zostali na dole przy jedynym niezabarykadowanym tam oknie, Ermintruda i ja czekałyśmy na górze w pokoju, natomiast Belard (z rusznicą) i Rudigerem (z kuszą) w górmym holu. Koń, dzięki przytomności umysłu Jariego, został odprowadzony do salonu. Walka była długa i ciężka. Nie wiem co się działo na dole, ale Ermintruda i ja miałyśmy pełne ręce roboty ze skaveani, które, na nasze nieszczęście, bardzo zwinnie wspinały się do okna na piętrze, którego broniłyśmy. Szczęście, że Ermintruda wpadła na pomysł oblania parapetów oliwą, bo było to dla skavenów znaczne utrudnienie. W zasadzie całą walkę spędziłam na górze. Dopiero, gdy wszystkie stwory, które dostały się na piętro zostały pokonane mogłam, lawirując między płomieniami, które w międzyczasie zajęły niemalże cały dom, zbiec na dół akurat po to, aby oderwać deski blokujące drzwi i uwolnić konia. Widząc, że za chwilę płonący dach runie nam na głowy pobiegłyśmy z Ermintrudą na górę ratować nasz dobytek z płomieni (wyrzucając go przez okno), aby w ostatniej chwili wybiec z płonącego budynku.

Niestety nie obyło się bez ofiar po naszej stronie - Belard zginął. Eliza straciła wspaniałego i kochającego ojca, Gerda wyrozumiałego i dobrego Pana, a my bogatego pracodawcę. Nie pozostało nam nic innego jak zebrać nasz dobytek i wyruszyć w dalszą drogę.

(Komentarz: jak dla mnie było zdecydowanie za dużo walki, były momenty, w których, z powodu dlugiego oczekiwania na swoją kolej, było po prostu nudno)

Ciekawe epizody, teksty

Sposób na Jariego

MG po zakończonej sesji: "Cholera, myslałem, że ten szczurogr troche Jariego ruszy..." (biedaczysko najpierw został naszpikowany strzałami, by ostatecznie paść po kilku ciosach dwuręcznego topora) :)

Personal tools